Obserwatorzy

niedziela, 18 grudnia 2011

CV

Norma przyjechała z Sejn,prawdopodobnie uratowaliśmy jej życie.Hodowca musiał byc z tych,którzy sukę i szczeniaki traktuja jako żródlo dochodu nie dbając o zaspokojenie podstawowych potrzeb zwierząt z których w koncu zyje.Ale takie dzikie hodowle były i będą dopóki nie zmieni się prawo dotyczące zwierząt a nade wszystko póki nie będzie ono konsekwentnie przestrzegane.Tak więc mała Normisia była zaniedbana, bardzo lękliwa ale tak piękna,że zakochaliśmy sie w niej wszyscy,no,prawie wszyscy.Była podobna do małej sarenki;długa szyja,smukłe ciałko i przepiękne błękitne oczy.Te oczy to poważna usterka u doga,dyskwalifikująca ja na pokazach.Ale ona miała być członkiem rodziny a nie bywalczynia psich wybiegów.Szara czarno,nieregularnie cętkowana na długich smukłych nóżkach,cudo.
Ze względu na trudności w zdobyciu dobrej szczepionki długo nie wychodziła na spacery za wyjątkiem tych koniecznych.W końcu szczepionkę przysłała Zosia z Austrii i pobliskie łąki stanęły otworem.Zgodnie z ówczesnymi wymogami miała wyprofilowane i przycięte uszy.Jak dobrze,że dzis chirurgiczne interwencje tego rodzaju są zabronione!
W opiece nad nią pomagali G i R.,który był w ostatniej klasie liceum.Potem także Marek.Była moją towarzyszką w pracach działkowych,chodziłyśmy polną drogą,tam i z powrotem 6 km.Na tej drodze czekały nas różne miłe niespodzianki:zające,które mozna było gonić do utraty tchu,rózne stworzonka zagrzebane w trawie i łany zbóż,w których gonitwa była niewypowiedzianą przyjemnoscią.
Któregoś razu przysiadłyśmy,żeby chwile odpocząć .Patrzę a na ścieżce naprzeciw nas przykucnął zając,gotowy do zabawy.na przeciw niego Normitka rozpłaszcona na ziemi,tez do zabawy.Zbliża sie do zająca i....nagle orientują się oboje,że bawić się ze soba nie będą! Zając popędził w pole,norma za nim.Ale szans nie miała,bo zając kluczy,a pies tak duży jak ona nie wyrobi na zakrętach .
Norm uwielbial dzialkę.prze[padała za truskawkami-kiedyś dostała uczulenia!Wiśnie z niższych gałązek obrywała sama,nigdy niczego nie zniszczyła,na siusiu wychodziła na ścieżkę.
Mimo kłopotów z zaopatrzeniem,obowiązkami spacerowymi,chorobami to był bardzo szczęśliwy czas w moim życiu.Bardzo ją kochałam i do dziś kiedy myślę o niej czuję fizyczny wprost ból.Bo to nieprawda,że czas goi rany,on je tylko zasklepia.I dzieje się tak,kiedy myślę o Soni,Misiuni,Lucku,Orfiku i wszystkich zwierzętach,które miałam,znałam a które są juz za Tęczowym Mostem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz