Obserwatorzy

niedziela, 2 września 2012

Świebodzice

20 lipca,rano rozpoczęła sie podróż "w kraj lat dziecinnych".Wyruszyliśmy  z A.G i M. nie były zainteresowane i trudno sie dziwić. Z Krosna to około 200 km.Było słonecznie ale nie upalnie,jechaliśmy wymieniając od czasu do czasu uwagi lub pogrążając sie w zadumie,każde w swojej.
W momencie wyjazdu z Legnicy ja miałam 9 lat a A.darł się w becie,świeżo wykluty. Wyjeżdżaliśmy rankiem,była wczesna wiosna,jechałam na "pace" ciężarówki wyładowanej naszym niezbyt imponującym dobytkiem. Za cud należy uznać,że nie wyleciałam z tej "paki",bo byłam paskudnym,wszędobylskim bachorem co rusz ładującym się w tarapaty.W Świebodzicach zapuściliśmy korzenie na dłużej.Tam udało mi się ukończyć podstawówkę i zacząc 8 klasę oraz połowę 9-tej.
Pierwsze mieszkanie było tymczasowe,niezbyt dobrze je pamiętam ale wiem,że bardzo mi się podobało.Było na I piętrze niewielkiego budynku.Po tylu latach zastaliśmy go z A.w takim stanie jak wtedy,kiedy byliśmy dziećmi.


 Zamieszkaliśmy na I piętrze,trzy okna od lewej.Wchodziło się od podwórza po drewnianych schodach.Drzwi wejściowe do połowy przeszklone miały mosiężną gałkę -klamkę.Nie do wiary ale te poutrącane słupki od bramy są te same co przed laty.Nie było żywopłotu no i oczywiście talerzy TV.
Za ścianą zamieszkała rodzina żydowska o nazwisku Apfelbaum.Pana nie pamiętam ale pani była niewysoka,pulchna,czarne,gęste włosy,pamietam ją w ciemnoniebieskiej sukni.Miała małe dziecko a niańką jego była ni mniej ni więcej tylko młodziutka Niemka ..To się nazywa sprawiedliwość dziejowa a może chichot losu?dziewczyna bardzo mnie intrygowała,bo mówiła tylko po niemiecku,dziwnym,twardym językiem,który znałam już z Legnicy ale nie podobał mi się ani tam ani w nowym miejscu.
W głębi podwórza stał drugi budynek i tam mieszkal z rodzicami mój koleżka Leszek.Lubiłam chodzić do niego,bo był jedynakiem i nikt co chwila nie wzywał go do obowiązku pilnowania rodzeństwa co u mnie było regułą.Mogliśmy sie spokojnie bawić albo uganiac się z psem Leszka,czarnym niedużym kundelkiem,którego kochaliśmy oboje.



W podwórzu rosła śliwa-węgierka,nie ma jej już ale tego lata zaowocowała obficie.Podjadaliśmy z Leszkiem pyszne owoce ale któregos ranka okazało się,że ktoś te sliwki obdarl do gołego.Zostały liście.
Na nieszczęście podsłuchałam rodziców,którzy posądzili o ten niecny czyn rodziców Leszka. Oczywiście nie omieszkałam go o tym natychmiast zawiadomić.Zrobiła się afera,zostałam persona non grata w domu Leszka a jemu zakazano wszelkich kontaktów ze mną.Okazałam się kablem i dobrze mi tak,ale zabaw z kundelkiem mi brakowało.

1 komentarz:

  1. A widzisz, jak to dobrze trzymać język za zębami, zanim się nie przeprowadzi rzetelnego dochodzenia? Ale też tak sobie myślę, że może i cień został rzucony na rodzinę Leszka, ale co się powideł najedli, to się najedli i tego im nikt nie odbierze :)))))))))

    OdpowiedzUsuń