Obserwatorzy

sobota, 27 października 2012

Kończy się pazdziernik,jesień coraz mniej kolorowa,dnie coraz krótsze i jesienne smuteczki zaglądają przez okna.Wczoraj zajrzałam do biblioteki,jak zwykle w pazdzierniku panie  bibliotekarki nie zapomniały o braciach młodszych i wyeksponowały wystawkę zdjęc i plakaty. Do biblioteki przychodzą dzieci i bardzo to jest dobre,że są zachęcane do pomocy i opieki nad bezdomnymi stworzeniami.
Zdjęcia zwierzaków niewyrażne, bo w holu ciemnawo w ramach oszczędności energii.

W moim domu rodzinnym nie było zwierząt.Nie mówilo się o ich bezdomności czy potrzebie pomocy.Nigdy też jako dziecko nie marzyłam o własnym psie czy kocie.Pewnie dlatego,że miałam sporo obowiązków w domu ,opiekowałam się dwojgiem młodszego rodzeństwa no i szkoła,nielubiana ale konieczna.Zwierzaki znałam z literatury.Urzekły mnie opowiadania o zwierzętach W.Grabowskiego,potem przygody Lassie i wiele innych.Pierwszą próbą posiadania psa była Saba.Niestety,trzeba było ją oddać.Do dzis mam wyrzuty sumienia i żal do siebie ,że bezmyślnie podjęłam decyzję ,nauczyło mnie to wprawdzie czegoś,ale zdarzyć się nie powinno.Potem w Gibach- Buba.Był krótko,zginął tragicznie za co też winię siebie. Uznałam,że przynoszę pecha zwierzakom i postanowiłam,że nigdy więcej.
Aż do pierwszej zimy stanu wojennego.Wtedy doc.B wynalazł ogłoszenie z hodowli  i uparł się,że musi być w domu dog.Zapierałam się jak mogłam ,wiedziałam ,że to obowiązek i nie miałam złudzeń czyj on będzie.Uległam wobec zmasowanego ataku i R.z ojcem w mrożny lutowy dzień ze specjalna przepustką pojechali do Sejn po sunię.Do dziś mam koszyk,w którym przyjechała. i do dziś mam w oczach to stworzenie: ni to mała sarenka,ni to żyrafka z najpiękniejszymi błękitnymi oczyma,jakie kiedykolwiek widziałam. Daliśmy jej na imię Norma i zaczęliśmy wspólne życie.Można by o tym napisać księgę,ale to już przy innej okazji.Normę zabił Czernobyl,jestem o tym przekonana.Umarła na nowotwór mózgu.
Nie chciałam już żadnego stworzenia ale nie doceniłam doc.B.Był więc epizod z przepięknym dobermanem Baronem.Był czekoladowy ,smukły,cudo i od razu przylgnął do mnie.Jego właściciele płakali żegnajac się z nim,ale dziecko było uczulone na sierść.Przywieżlismy go do domu ,wpadł do pokoju Normisi a potem ze zjeżoną sierścią ,dygocząc uciekł stamtąd.Chciałam go uspokoić,przytulić i wtedy mnie ugryzł-ostrzegawczo,tylko do pierwszej krwi ale juz wiedziałam,że musimy się rozstać.Oddalismy go następnego dnia.Znów powiedziałam dość i trwałam,dopóki nie zobaczyłam Misi,czyli rok.Był listopad,pierwsze przymrozki,Misia,szczenna pętała się wokół bloku,dobre panisko wystawiło ją za drzwi.
Najpierw ją dokarmiałam a potem zabrałam do domu.Z bólem serca musiałam uśpić 7 szczeniaków,co dnia prosiłam Misię o przebaczenie,inaczej być nie mogło.Misia była ze mną 17 lat.Była najwierniejszym,najspolegliwszym przyjacielem.Umarła na moich rękach .O niej też może zdąże napisać powieść. Była tez Sonia,uratowana od zamarznięcia,skrzywdzona przez jakiegoś łajdaka.Wzięli ją G.iM. Zginęła pod swoim domem,myślę,że nie przypadkiem.A G. i M. przygarniali kolejno Rufia,Orfika,Lucjusza ,Poleczkę i po dramatycznych przeżyciach Kojota.Do dziś są z nami Poleczka i Kojo.Oprócz tu wymienionych pamiętam o wszystkich  spotkanych przypadkiem,na chwilę i o tych,którym usiłowałam pomóc.Gdziekolwiek są myślę o nich i wspominam mając nadzieję,że kiedyś spotkamy się gdzieś tam za Tęczowym Mostem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz