Obserwatorzy

wtorek, 5 lutego 2013

Internetowe Qui pro Quo

W dniu przyjazdu Uli okazało się,że nie mam łączności z internetem.Był czwartek 30.01. Zawiadomiliśmy dostawcę,czyli Vectrę o prawdopodobnej awarii.Kazano nam czekać.Czekaliśmy do  jutra,nic  się   nie zmieniło,więc znów telefon.Jakaś niemota po drugiej stronie coś bąkała i dalej bez efektu.W sobotę kolejny telefon -okazuje się, że suwalski technik nie przyjął zgłoszenia.Dlaczego?czeski film, nikt    nic  nie wie.
Vectra ma siedzibę w Gdyni,w Suwałkach jest biuro. Ale żeby było śmieszniej biuro nie ma telefonu,więc wszystko załatwia się przez Gdynię albo osobiście w tymże biurze.Kuriozalne!!No i minęły kolejne dni a w poniedziałek ławą ruszyliśmy na biuro .To był piąty dzień od zgłoszenia awarii.W biurze pogoniliśmy kota  i przetrzepaliśmy futerko pierwszemu urzędnikowi,który się nawinął.z efektem natychmiastowym.
Technik miał się stawić  tego samego dnia. Po raz  któryś  okazało się,że swoje sprawy trzeba brać w swoje ręce .W drodze do domu  naszła mnie pewna refleksja i aż mi skóra ścierpła. W domu sprawdziłam pewien drobiazg i.... odwołałam  naprawczą wizytę technika.Dlaczego-  nie zdradzę.Ale przy okazji dowiedziałam się jak funkcjonują molochy  w rodzaju Vectry, która ma milion abonentów, i  kim jako abonent jestem dla niej.
Ta historia sprawiła,że kiedy minie czas umowy pożegnam tę nieprzyjazną instytucję, która stara się o moje względy, kiedy chce wyciągnąć kasę.  Kiedy ja mam problem, ma   mnie w nosie.
Niby stara prawda,ale dopiero ją odkryłam i wyciągam wnioski. Przed Vektrą  przestrzegam  potencjalnych  abonentów.

4 komentarze:

  1. Samo życie:( Nie nos dla tabakiery,ale tabakiera dla nosa:(

    OdpowiedzUsuń
  2. Prawda,chociaż zła krew zalewa to generalnie w takich sytuacjach jesteśmy bezsilni.

    OdpowiedzUsuń