Kolejny rok za mną.Za miesiąc przybędzie mi kolejna wiosna a raczej zima, bo jestem lutowa. Sporo tych zim juz za mną, Czasem się dziwię, że aż tyle i w nienajgorszym zdrowiu i kondycji i fizycznej i umysłowej. A przyszłam na świat tak słaba i mizerna,że miałam nocy nie przeżyć, więc natychmiast ochrzczono mnie "z wody".Uczepiłam sie jednak życia jak rzep psiego ogona i rozpycham się w nim do dziś. Kiedy już było wiadomo,że z zamiarów kostuchy nici- ochrzczono mnie w najpiękniejszym wileńskim kosciółku pod wezwaniem Sw. Anny. Koścółkiem tym zachwycił się Napoleon, mówiąc, ze gdyby mógł, postawiłby go na dłoni i przeniósł do Francji. Trochę ta dygresja przydługa, więc jak mawiał klasyk - "do ad remu". Miniony rok- jaki był? Jak w piosence- trochę dobry, trochę zły.I dość urozmaicony.Rzadko tu zaglądam, rzadko już coś piszę, więc postaram się w skrocie przelecieć te najważniejsze wydarzenia.
Ubiegłoroczne B. Narodzenie spędziłam w Warszawie.Były to ostatnie święta z Beatą, już słabą i zmaltretowaną chorobą ale uśmiechnietą ,radosną i pełna nadziei.Potem długo nic się nie działo. W lutym przyjechały dzieci i świętowaliśmy moje urodziny w Rozmarino z dalszym ciągiem u Gosi.Zimy nie lubię, cierpię niemal fizycznie kiedy jest mrożno i snieznie. Wiem jaki to trudny czas dla bezdomnych zwierząt więc cierpię podwójnie. Zima to dla mnie czas porządkowania spraw i rzeczy, wzmożonego czytania, oglądania filmów ,szaradziarstwa, spacerów bez celu i leniuchowania. Wielkanoc też minęła bez większych wrażen. Nie jestem świąteczna, nie bawi mnie siedzenie przy stole, obżeranie się, gadanie o pierdołach.Szczególnie teraz, kiedy święta mają inny wymiar, nie wymagają wielu starań, zabiegania o karpia, pomarańcze czy szynkę. Kiedy porządki robi sie szybko i bez wysiłku,częśc potraw można kupić gotowych i nie oblewać sie potem przygotowując gary dań przeróżnych. Znikła też jedyna, niepowtarzalna ówczesna atmosfera przedswiąteczna. Bo kiedy tuż po 1 listopada sklepy zaczynaja się zapełniac świątecznymi akcesoriami, durnostojkami ,badziewiem wszelkiego rodzaju ,świątecznymi reklamami to znika gdzieś magia świąt, ich niepowtarzalnośc,stają się obiektem marketingu i dla mnie tracą sens.Tak więc dziać się zaczęło po wielkanocy, ktora była dla mnie nijaka i przeleciała niepostrzezenie. A potem był pierwszy długi weekend i przyjechały moje warszawskie dzieci. Było zimno, wietrznie ale nie przeszkodzilo to nam wyruszyć na piewrszą wiosenną wycieczkę.
TROKI- TRAKAI!
Miasteczko niedaleko Suwałk, 28 km. od Wilna , położone na największej z trzech wysp na jeziorze Galwe o bogatej historycznej przeszlości.
Główna ulica, Karaimska- przywitała nas przepięknymi bratkami. Mimo zimna , kwitły pięknie .Ulica Karaimska- ulica zamieszkana przez Karaimów. To lud sprowadzony z Krymu przez księcia Witolda. .Karaimi spokrewnieni z ludami tureckimi zasiedlali dzisiejsze ziemie Iraku, Iranu, Izraela. Nigdy nie mieli własnego państwa, religia ich opiera sie na St. Testamencie,głównym prorokiem jest Mojzesz a dniem świętym sobota.Jest hermetycznie zamkniętą grupą kultywującą swoją religię, zwyczaje, kuchnię. Karaimem nie mozna zostać. Trzeba się nim urodzić. Ulica Karaimska - stoją tu drewniane domki żółte, błękitne, zielone. Mają spadziste dachy i i ustawione są szczytem do ulicy. Każdy ma w tej szczytowej scianie 3 okna- jedno dla Boga, jedno dla gospodarza, jedno dla księcia Witolda.Kuchnia Karaimów słynie z kibinów- to pierogi nadziane baraniną i pieczone. Sa pyszne.Budynek błękitny to stara poczta..
Setki wspaniałych eksponatów dokumentujących życie na zamku w Muzeum zamkowym.Tłumy turystów nie tylko na terenie zamku ale i w całym miasteczku świadczyły o wielkim zainteresowaniu tym miejscem. Jeśli ktoś zdecyduje się w czasie urlopu odwiedzić suwalszczyznę to zachęcam do odwiedzin u naszych sąsiadow.