Obserwatorzy

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Minął rok

Wczoraj minął rok od śmierci Frani.Frania była moim pierwszym kotem.Od  niej zaczęło się moje kocie życie. Zwierzakom starałam się pomagać zawsze ale w domu były psy. Franię przygarnęłam po śmierci mojej suni Misi. Małą, około 6 miesięczną  przyniosłam z piwnicy, gdzie została jej mama i rodzeństwo. Tylko Frania pozwoliła się do siebie zbliżyć i w konsekwencji złapać, władować
 do koszyka i przetransportować do domu. Jej rodzinę dokarmiałam i chroniłam dokąd się dało.
Była zima,mrożna,śnieżna ,29 luty 2009. Frania była piękną,mądrą koteczką.Czarna, z małym ,białym muśnięciem pod bródką o oczach intensywnie zielonych, które w nocy  świeciły zielonym blaskiem , jak dwie latarenki. Byłam pewna,że dożyje ze mną sędziwych lat, że zestarzejemy się wspólnie ,że jeszcze wiele szczęśliwych i radosnych chwil razem przeżyjemy. Stało się inaczej,guz wątroby okazał się bezlitosny. Frani nie ma już rok a ja ciągle wracam do jej choroby, roztrząsam czego nie zrobiłam ,a powinnam , czego nie dopilnowałam, w czym zawiodłam.
Gdziekolwiek Franiu jesteś, wiedz,ze myślę o Tobie, że jesteś w moim sercu i będziesz  dopóki to serce bić będzie...


 






niedziela, 19 kwietnia 2020

Jak minął dzień?

Dni bliżniaczo podobne. Wstaję, patrzę w okno,jakieś ćwiczenie na uspokojenie sumienia, krótkie i niedokładne. Do kuchni, właściwie do kuchenki, bo ledwo-ledwo mieszczę się w niej ja i dwa koty.
One jedzą śniadanie -albo nie,jeśli nie odpowiada im zawartość miseczek. Uodporniłam się na ich grymasy, więc do łazienki. Za mną Boguś, bo on ma zasadę- "gdzie ty Kaja tam ja, Kaj!"
Łazienka budzi emocje-  bo zniknęła wanna ,gdzie szaleli do spółki-Mela i Boguś. Teraz można wejść, pochodzić pod dziwnym urządzeniem z którego czasem leje się woda. Tę wodę można zlizywać z podłogi. Dlatego, aby było higienicznie stanęła tam miseczka z wodą i tam jest teraz ulubiony wodopój.


W marcu,kiedy zaczęły się dni w domowym odosobnieniu mój nieoceniony brat Adaś  zrobił błyskawiczny remont- wywalił wannę, zamontował kabinę i mamy domowe SPA.
Raz w tygodniu po śniadaniu, stosując środki ostrożności wsiadam w autobus miejski i jadę na Nowomiejską z kateringiem dla tamtych kotów. Dokarmiałam je kilka lat,nie mogłam zrezygnować tylko dlatego,że już tam nie mieszkam.Wiozę karmę mokrą i uzupełniam susz oraz wodę.


 

 Tu, w zabezpieczonym kratą miejscu zostawiam jedzenie, wodę,w części sypialnej zmieniam posłania. Od ponad miesiąca wspomaga mnie ktoś z Fundacji Zwierzęta Niczyje.  W pobliżu, w żywopłocie obok apteki  stanął domek jednoosobowy . Pozostawiana jest tam karma. No i stoi w takim miejscu,że jest nadzieja iż  nie zostanie zniszczony. Ja tez dosypuję tam karmy jeśli miseczka jest pusta. Wracam do domu  a tam za drzwiami zniecierpliwiony komitet powitalny.
Wiedzą obwiesie, że teraz będzie czas zabawy










Boguś ma obróżkę ,obróżka jest odblaskowa. W nocy, przy zgaszonym świetle po pokoju biega obróżka,widok  zwala z nóg kiedy ta obróżka raz jest nad szafą, raz po środku szyby lub nad tapczanem. A potem są zajęcia w grupach- czyli Bogus tarmosi Melę, Mela obgryza uszy Bogusiowi aż w końcu zapadają w sen. W tym czasie ja wykonuję rózne, znienawidzone prace domowe a potem te przyjemne: czytanie, oglądanie, bieganie po blogach, porządkowanie zdjęć,słuchanie muzyki .Obowiązkowe są wiadomości na TVN i F.po F. I tak kończy się dzień. Brakuje mi włóczęgi po ulubionych miejscach, możliwości korzystania z biblioteki,odpadły różne występy i wystawy w suwalskim SOK-u,męczy brak swobody w poruszaniu się, przestrzeganie  zasad bezpieczeństwa. Wielki niepokój  o bliskich.
A jutro-  Dzień jak co dzień,
               Zwykły dzień jak co dzień,
               Drzwi trzasnęły,
              Zaśpiewał ptak w ogrodzie
              Dzień jak co dzień-
              Sąsiad z góry na pianinie gra......




sobota, 11 kwietnia 2020

Obyśmy zdrowi byli!!



Moja pierwsza Wielkanoc w nowym,chociaż już nie tak bardzo, miejscu.
Wielka Sobota. Kąty jako tako ogarnięte, choć bez zbytniego zapału, jaja faszerowane czekają na swoje wielkie  śniadanie,  mazurek  upichcony. A propos- gdybym na własne oczy nie widziała to nie uwierzyłabym. Wchodzę do kuchni ,a na stole,schylony nad mazurkiem, pracowicie  i sumiennie oblizuje masę mazurkową- KTO- no Boguś. Nie płoszyłam obwiesia, który nasmakowawszy się do woli udał się na szafę, gdzie zapadł w drzemkę. A ja zaglądam i sprawdzam,czy aby mu ta uczta bokiem nie wychodzi. W tym momencie wdzięczna pamięć podsunęła mi inny obrazek. Dawno temu miałam dożycę Normisię. Koło Bożego Narodzenia upiekłam piernik i zostawiłam na parapecie kuchennym aby wystygł. Aliści słyszę jakieś dziwne mlaskanie. Lecę,patrzę a moja Normisia przełyka właśnie połowę ciepłego jeszcze piernika. Anioły nad nią czuwały bo poza przemarszem wojsk przez całą noc nic jej się nie stało.
No i pora na życzenia. Nie życzę smacznego jajka, mokrego dyngusa,wybornego  jadła.Życzę abyśmy zdrowi byli, abyśmy przetrwali tę zarazę bez uszczerbku na zdrowiu swoim i bliskich. I abyśmy juz nigdy więcej czegoś podobnego nie doświadczyli. Życzenia te ślę zaprzyjażnionym blogom, moim bliskim  w Krośnie  Szwecji, Warszawie, Ryczywole, Legnicy, Wrocławiu ,Suwałkach.