Obserwatorzy

sobota, 29 września 2012

Rembertów

Przesiedziałam w Suwałkach  półtora miesiąca.A ponieważ dawno nie widziałam Uli wybrałam się do W-wy.Wyjechałam 5.IX i miałam pobyć kilka dni,odwiedzić dziadków,połazić po mieście,załatwić zaległe prezenty dla Uli i wracać.Pogoda nierówna,nie zachęcała do dłuższych wypraw po mieście.W sobotę pojechałyśmy do Promenady gdzie Ula miała sobie wybrać prezent.

W PROMENADZIE



















Przymiarka kapeluszy:



















Chwila odpoczynku i oglądanie prezentu.Ula dużo czyta i aktualnie najmilej widziane jako prezenty są ksiązki.Po obiedzie kolejna artrakcja : konie.
                  DWOREK










Podziwiam konie,to niezwykłe zwierzęta ale podejść,poglaskać dosiąść?-w życiu.Zniosłabym jajo ze strachu.Dlatego, kiedy widzę jak Ula czyści kopyta,szczotkuje,siodła a potem leciutko,bez wysiłku wskakuje na grzbiet-serce mam w gardle  i rośnie  szacunek dla tej mojej dzielnej amazonki.
Jutro umówiona jestem z N.Nie miałyśmy kontaktu dwa lata.Mamy zaproszenie na Munka.

Pożegnania

Po powrocie z wycieczki spakowałyśmy się z G.bo następnego dnia  skoro świt do Zielonej ,w pociąg i do W-wy. Jeszcze tylko pożegnalne buziaki i uściski no i komu w drogę....Z przygodami- długi postój w Poznaniu,bo awaria i przesiadka do innego pociągu.W końcu szczęśliwie w W-wie,gdzie odebrała nas Z.Chwila oddechu w jej mieszkanku i dalej,samochodem do Suwałk.Prowadziła Z.Niezły z niej kierowca.


















NA BALKONIE U Z.
Widok z balkonu.
Podróż do Suwałk minęła szybko,bo jak się rzekło kierowca bombowca niezły jest.
Prawo jazdy Z.zdobyła za pierwszym podejściem!



piątek, 28 września 2012

Spragnionego napoić......
Jeszcze rzut oka  na skwerek i sąsiadujące uliczki i wracamy do samochodu.Po drodze obowiązkowo -Książ.
Mijamy budynek,w którym kiedyś był żłobek.To ważne miejsce w moim i A.życiu.Przez pewien czas kierowniczką  żłobka była nasza mama a A.wychowankiem.Czasy były ciężkie,dzieci niedożywione,atakowała grużlica.A. bawił się w jednym kojcu z chłopczykiem,którgo ojciec miał ,jaksię okazało, pratkująca gruzlicę.Dziecko,o dziwo,zdrowe  było nosicielem.A.był delikatny,chorowity no i  zachorował.Prognozy były kiepskie,antybiotyki  jeszcze w powijakach,specjalistów jak na lekarstwo.Matka szukała ratunku gdzie sie dało,towarzyszyłam jej jako pomoc w tych podróżach.Pewnego razu trafiła do lekarza -Niemca,który wypisał receptę.W aptece przytomna p. mgr.ze zgrozą powiadomiła,że zapisana dawka położyłaby trupem chłopa na schwał a cóz dopiero dziecko.Czy był to błąd czy celowe działanie ? Ważne,że dobrze się skończyło.Życie A. uratował dr.Ropek,wybitny płucnik,który wyleczył niejedno dziecko.Niestety,jego syn zmarł na grużlicze zapalenie opon mózgowych
    






Idziemy w górę ul.Wałbrzyskiej.U jej szczytu
znajduje się brama parkowa za która zaczyna się ogromny park z pięknym,starym drzewostanem.W odległości  mniej więcej 2km. znajduje się Książ -zamek piastowski.To tam poznałam smak wagarów.Teraz mozna tam dojechać samochodem szosą wałbrzyską.Wagarowicze biegali pieszo a ponieważ mój dom stał na trasie - musiałam przejśc obok niego co stanowiło dodatkowy dreszczyk emocji.W pobliżu Książa rosły rododendrony,dosłownie cały ich zagajnik w kolorach tak pięknych,że nawet my,mali barbarzyńcy stawaliśmy i gapiliśmy się w niemym zachwycie. Zamek był zdewastowany.Dewastowali go zgodnie Rosjanie i miejscowa ludność.Przed wejściem był ogromny lej głęboki chyba na kilkanaście metrów prowizorycznie omotany drutem kolczastym.Wchodziliśmy do wnętrza zamku nie oglądając się za siebie,penetrowaliśmy tylko dół,bo schody na górę były zniszczone w takim stopniu,że nie mielismy odwagi wspinac się do góry.
Kiedy zobaczyłam zamek po bezmała pół wieku nie mogłam uwierzyć ,że to ten sam,stary,poczciwy,tulący wagarowiczów Książ.Zniknął ten straszny lej,wnętrza odrestaurowane,i chociaz jeszcze nie wszystkie-ale większośc komnat przywrócona do dawnej świetności.Jest czym się pochwalić wewnątrz i na zewnątrz.Lej był w miejscu gdzie widać trawnik.







Na Książu zakończyliśmy podróż wspomnień.Fotek z tej podróży mam mnóstwo,chociaz nie starczyło czasu aby odwiedzić wszystkie znajome kąty i kąciki.Może uda nam się zrobic to za rok.A tymczasem dziękuję A.,że zabrał mnie w tę podróż. On był małym dzieckiem i niewiele zapamiętał ale dla mnie była to ogromna frajda.





czwartek, 27 września 2012

i.....

 Cmentarz obok którego musiałam przechodzić nie wzbudzał lęku.Krążyły co prawda straszne opowieści o morderstwach dokonywanych wśród grobów,ale my,dzieciaki, biegając po cmentarnych alejkach widzieliśmy jedynie porozwalane grobowce niemieckie,porozbijane nagrobki,zdewastowane pomniki.Cmentarz stary w dodatku niemiecki  nadzieją dla poszukiwaczy łatwych łupów.Spodziewano się,że w grobowcach są cenne przedmioty,może pieniądze lub inne skarby.Trwało to jakis czas zanim władze miasta nie położyły kresu tym barbarzynskim praktykom.Brama cmentarna przetrwała,reszta otoczenia już nowa i jak widać niżej "interes "kwitnie.



















Świebodzice to jedno z tych miasteczek w których czas jakby sie zatrzymał. Kryzys dotyka przede wszystkim takie prowincjonalne miasteczka.Nowego nie wiele a stare powoli zamienia sie w ruinę.Ale przyznać trzeba,że Ratusz odrestaurowano pięknie i jest on prawdziwa ozdobą rynku.Niestety,nie mozna powiedzic tego o pomniku Jana Pawła'








Pomnik  jak się rzekło wyjątkowo nie trafiony.Zaburzone proporcje,postac niekształtna i w dziwnej pozie.A przeciez prosił Jan Paweł aby nie wznosic mu pomników z kamienia a z dobrych uczynków .Ale dobre uczynki,wiadomo,wymagają trudu i czasem poświęcenia.Pomnik raz postawiony nie wymaga potem żadnej fatygi i świadczy o pamięci,tylko nie o taką JP chodziło.Obok wybudowano fontannę,bo fontanna w szanującym sie mieście musi być!


środa, 26 września 2012

Znajome miejsca....

To był pięknie zdobiony dom,przylegający do naszej kamienicy.Nie oszczędził go czas a i mieszkańcy niezbyt są zainteresowani w poprawie jego kondycji.Szkoda,niszczeje tyle pięknych,starych obiektów ."Po nas chociażby potop"-takie chyba motto współczesnych.

Ulicą Wałbrzyską w dół- tu mieszkała "gdowa"-czyli kobieta,która przychodziła do nas pomagać w praniu(prało się na tarze,dziś zupełna abstrakcja   ale automatów nie bylo!)czy generalnych porządkach.Czasem pilnowała braci,kiedy matka miała nocny dyżur w szpitalu.Mówiła do nas-"jestem gdowa"-kiedy pochowała męża.I tak zostało.Gdowa pewnie tez juz nie żyje a jej "pomieszkanie" stoi. Paskudne,obskurne ale jest a gdowy nie ma.Żizń ty żizń ,jak mawia moja córka G.

niedziela, 23 września 2012

Więcej o W-wie,kiedy uporządkuję fotki.Teraz na chwilę wracam do Świebodzic a konkretnie do miejsca,gdzie mieszkałam kilka lat.Budynek od frontu prezentował się okazale,gorzej było od podwórza skąd prowadziła dróżka na ogrody i wspomnianą stajnię z kozami i kurami. Z boku budynku było robocze wejście na teren fabryki.


 W Świebodzicach  poszłam do 3 klasy .Nie lubiłam szkoły,miałam klopoty z matematyką i w tym też czasie odkryłam wagary.W szkole zakolegowałam się z Kryśką D. Brała udział w realizacji moich różnych pomysłów na życie i nie tylko.Jedna z naszych ulubionych(do czasu) zabaw,której byłam autorką :
Otwierałyśmy szeroko okno -3 od prawej ,stawałyśmy na parapecie kiedy z fabryki wychodzili ludzie i darłyśmy się jak obdzierane ze skóry:"rany boskie,mój małżonek rodzi".Reakcje były różne,jedni się śmiali ,inni patrzyli z niesmakiem."Bawiłyśmy się",kiedy ojciec wyjeżdżał w delegację i do chwili,kiedy ktoś mu doniósł o naszych wyczynach.Niech zostanie tajemnicą,jaki był finał.
 Tu zmieniło się wszystko,znikły ogrody,stajnia,ogrodzenie.Okna PCV,wino na ścianach,jakaś mizerna zieleń, ogrodzony ogródek pod dawnymi  oknami z których  straszyłyśmy babkę z kozami-to już nie moje.
Moja pierwsza szkoła była daleko,za parkiem.Szłam przez całe miasto i musiałam mijać cmentarz.Chodziłam tam krótko,bo niebawem otworzono nową szkołe pod patronatem TPD. Była w starym poniemieckim budynku niezbyt funkcjonalnym ale była to fajna szkoła.Tu skończyłam podstawówkę ,klasę ósmą i pół 9-tej.


Budynek szkoły i grono pedagogiczne.Nie ma tu Jana Wiatrowskiego,mego wychowawcy z piątej klasy, w którym kochały się wszystkie dziewczyny.Był młody i piękny,niestety,upomniała się o niego ojczyzna i poszedł w kamasze.Był to dla nas dzień żałoby narodowej,żegnając się z nim wyłyśmy jak syreny strażackie.Pamiętam go do dziś i z tego powodu,że jako jedyny w mojej uczniowskiej karierze postawił mi piątkę z matematyki.Miał dobre serce i chyba przeczuł,że będzie to pierwsza i ostatnia w moim życiu piątka z tego przedmiotu .Odwiedził nas na przepustce-w marynarskim mundurze wyglądał jak młody bóg i znów płynęły łzy, kiedy nam salutował.Po latach ożenił się z jedną z koleżanek klasowych-Basią Prędką.Chyba go sobie na tej przepustce wypłakała.

Powrót w pielesze

Wczoraj z tego nowego,pięknego dworca PKS W-wa Wschodnia  wyruszyłam do S.
Stary dworzec Stadion to już historia.Ale korzystałam z jego usług wiele razy,kiedy pociągi były
przepełnione do niemożliwości,autobus był jakąś alternatywą.Wspominam ten dworzec  z sentymentem.Stare ,rozklekotane ,niemal sznurkiem wiązane pojazdy pokonywały kilometry niczym zionące dymem i smrodem smoczyska.To była jazda!
Ku pamięci  trochę starego dworca: