Warszawa przywitała mnie deszczem,zresztą cała droga była deszczowa,i krokusikami w Ulisiowym ogródku.Wychylały się nieśmiało ale był to dopiero 12 kwiecień. Sobota zaczęła się słonecznie,więc z Ulisią pomknęłyśmy do Promenady po kolejną porcję książek.Ula czyta namiętnie często zaniedbując inne obowiązki .Książki są prezentem najbardziej oczekiwanym. W Promenadzie-wielki świat i pioruńsko drogo,jak to w wielkim swiecie!Po zakupach zasłużony odpoczynek i obowiązkowo lody.
Po drodze był jeszcze M Donald i frytki:
W domu powitała nas Lola donośnym kwikiem:
Na niedzielę mieliśmy przewidziany obiad "na mieście":
W niewyględnym pubie na Saskiej Kępie,ul chyba Walecznych, zjadłam najlepszą w życiu kaczkę,była polana wiśniowym sosem (z wiśniami) i było jej tyle ,że obżarłam się jak Lola,reszta rodziny też niezgorzej.Z trudem wyturlaliśmy się z onego pubu i A. powiózł nas na zasłużony odpoczynek swoim pięknym krążownikiem.
Potem był poniedziałek i zaskrzeczała codzienność: praca,szkoła,obowiązki.
Lola, jesteś beautiful:)))))
OdpowiedzUsuńAleż z tej małej Uli wyrosła piękna panna:)
OdpowiedzUsuń