W dniu przyjazdu Uli okazało się,że nie mam łączności z internetem.Był czwartek 30.01. Zawiadomiliśmy dostawcę,czyli Vectrę o prawdopodobnej awarii.Kazano nam czekać.Czekaliśmy do jutra,nic się nie zmieniło,więc znów telefon.Jakaś niemota po drugiej stronie coś bąkała i dalej bez efektu.W sobotę kolejny telefon -okazuje się, że suwalski technik nie przyjął zgłoszenia.Dlaczego?czeski film, nikt nic nie wie.
Vectra ma siedzibę w Gdyni,w Suwałkach jest biuro. Ale żeby było śmieszniej biuro nie ma telefonu,więc wszystko załatwia się przez Gdynię albo osobiście w tymże biurze.Kuriozalne!!No i minęły kolejne dni a w poniedziałek ławą ruszyliśmy na biuro .To był piąty dzień od zgłoszenia awarii.W biurze pogoniliśmy kota i przetrzepaliśmy futerko pierwszemu urzędnikowi,który się nawinął.z efektem natychmiastowym.
Technik miał się stawić tego samego dnia. Po raz któryś okazało się,że swoje sprawy trzeba brać w swoje ręce .W drodze do domu naszła mnie pewna refleksja i aż mi skóra ścierpła. W domu sprawdziłam pewien drobiazg i.... odwołałam naprawczą wizytę technika.Dlaczego- nie zdradzę.Ale przy okazji dowiedziałam się jak funkcjonują molochy w rodzaju Vectry, która ma milion abonentów, i kim jako abonent jestem dla niej.
Ta historia sprawiła,że kiedy minie czas umowy pożegnam tę nieprzyjazną instytucję, która stara się o moje względy, kiedy chce wyciągnąć kasę. Kiedy ja mam problem, ma mnie w nosie.
Niby stara prawda,ale dopiero ją odkryłam i wyciągam wnioski. Przed Vektrą przestrzegam potencjalnych abonentów.
Samo życie:( Nie nos dla tabakiery,ale tabakiera dla nosa:(
OdpowiedzUsuńPrawda,chociaż zła krew zalewa to generalnie w takich sytuacjach jesteśmy bezsilni.
OdpowiedzUsuńHa, ha, ha, ha!!!!
OdpowiedzUsuńNie śmiej się dziadku.....
OdpowiedzUsuń