Było mokro,ponuro a wieczorem przyszła burza.
Kiedy się ściemniło wyszłam aby w umówionym miejscu zostawić miseczkę z jedzeniem dla 2 kociaków.Jeden rudo-biały,pamiątka po pięknym rudzielcu,którego już od dawna nie widzę i drugi burasek ze śmiesznymi plamkami na pyszczku.Jest on prawdopdobnie bratankiem mojej koci.Łaciaty brat Frani chyba nie żyje,chociaż staram sie wierzyć,że przeniósł się w inne rejony.Karmię je,kiedy jest ciemno,żeby uniknąć konfrontacji z bogobojnymi matronami,które nie tolerują żadnych zwierzaków prócz zacnych małżonków a i to nie zawsze.Najczęściej nie tolerują nikogo.
Kiedy upewniłam się,że stołownicy się zeszli poszłam na spacer.No i to był błąd.Spotkałam bowiem znajomą z czasów,kiedy żyła Misiunia i chodziłyśmy z naszymi suniami na łąkę w pobliżu bloków.Znajoma była z Żabą,śliczną psiną,poznała mnie mimo zmroku no i opowiedziała co następuje.Parę dni temu była na wspomnianej łące,gdzie psy mogą biegać luzem.W pewnym momencie Żaba zaczęła biec za przechodzącym ścieżką mężczyzną i z odleglosci kilku metrów oszczekała go.Mężczyzna zatrzymał się ,zwymyślał panią Żaby od idiotek i kretynek,pani przeprosiła,w zamian otrzymała kolejną porcję wyzwisk
więc spłoszona zabrała psa i uciekła.Nie obeszłoby mnie to specjalnie,gdyby nie to,że ów dżentelmen okazał się docentem B.Pani od Żaby skwitowała:niby wykształcony a zwykły cham.I złożyła mi wyrazy współczucia na okoliczność obcowania z kimś takim.Przeprosiłam z kolei ja,nie byłam w zasadzie zaskoczona,bo to nie pierwszy raz ktoś składał na moje ręce reklamacje z Doc.B w tle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz